slider v2

poniedziałek, 28 października 2013

Magiczny Rzym na "weekend"

Typ wycieczki: wyjazd samodzielny, wypoczynkowy

Zakwaterowanie: Hotel Nights in Rome **
Termin: październik 2013


Rzym, kiedyś centrum potężnego imperium, od tysięcy lat przyciąga i hipnotyzuje swoim urokiem. Wieczne Miasto, jak zwą je poeci i artyści, to jedno z najciekawszych turystycznie i najbardziej romantycznych miejsc na świecie.

Mam za sobą prawdziwe "Rzymskie Wakacje". Choć od domu dzieliło mnie ponad dwa tysiące kilometrów, to nie czułam się w Rzymie zagubiona ani samotna. Poza wspaniałym towarzystwem, cieszyła mnie możliwość przebywania w najpiękniejszym mieście, spacerowania po jego tajemniczych uliczkach, czy smakowania specjałów włoskiej kuchni.

Nasz lot rozpoczął się w Gdańsku, na lotnisku w Rębiechowie. Do Rzymu polecieliśmy tanimi liniami Wizzair. Na lotnisku Campino czekała nas miła niespodzianka + 26 stopni, dodam że w Polsce w tym samym czasie było 11. Port Campino oddalony jest od centrum Rzymu około 15 km. Z lotnisk do centrum (dworzec Termini gdzie był nasz hotel) dojechaliśmy w godzinę autobusem w cenie 4 euro za osobę.

W hotelu zostaliśmy przywitani przez Simone. Prowadzi ona razem z bratem Andrea hotel. Są to na prawdę wspaniali ludzi, dzięki nim odwiedziliśmy wiele wspaniałych miejsc których nie znaleźlibyśmy w żadnym przewodniku. Hotel Nights in Rome mieści się w zabytkowym budynku warto dodać , że na 5 piętrze. Oczywiście jest winda, ale mamy z niej traumatyczne przeżycia. Gdy jedzie w dół można odczuć turbulencje :) 
Jest to bardzo mały hotel ma on zaledwie pięć pokoi, ale jest bardzo przytulny. Pokoje mają dostęp do bezpłatnego bezprzewodowym Internetu.W łazience do dyspozycji Gości jest ręcznik i suszarka do włosów. Pokoje są sprzątane codziennie. 
 
Nasz dzień rozpoczęliśmy od słodkiego śniadania w hotelu: croissant i kawa. Wspomnę, że jeżeli zażyczymy sobie kawę latte to zostanie ona zaserwowana całkiem inaczej niż w Polsce. My dostaliśmy spienione mleko niestety nie  znaleźliśmy tam kawy:)

W Rzymie spędziliśmy trzy dni, w czasie których chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej. Dlatego od pierwszego dnia zwiedzaliśmy tyle, ile sił starczyło nam w nogach.
Po śniadaniu rozpoczęliśmy swoją cudowną podróż.
Nasz hotel był w samym centrum dlatego wszędzie poruszaliśmy się na pieszo rzadko korzystaliśmy z metra.

Rowerem nie polecamy :)
   
Zwiedzanie zaczęliśmy od Bazylika Matki Bożej Większej. Z tamtą udaliśmy się do Bazylika San Clemente. Uważam, że jest to jedno z najpiękniejszych w mieście wnętrz sakralnych. Jest bardzo bogate w średniowieczne mozaiki, marmury oraz renesansowe i barokowe freski. Największe wrażenie zrobiło na mnie niezwykłe trzy poziomowe podziemie :)

Z bazyliki już bardzo blisko do Koloseum!( znany na całym świecie symbol Rzymu) tuż obok znajduję się Łuk Konstantyna. Okazało się, że zapowiadany remont generalny budowli jest już w pełni, pod  rusztowaniem skrywała się połowa Łuku.


                                                                         Jest i Koloseum!

Bieg wokół Koloseum i do metra. Metrem wbraliśmy się do Bazylika św. Pawła za Murami to jedna z czterech bazylik większych. ( bardzo często zapomina przez turystów.) Ściany naw zdobią medaliony z wizerunkami wszystkich papieży, łącznie z ostatnimi – Janem Pawłem II i Benedyktem XVI. Jak mówi legenda, w momencie, gdy zabraknie miejsca na nowe medaliony papieży, świat przestanie istnieć. 


                                                                    Gdzie teraz idziemy?

Padnięci wracamy do hotelu i na obiad!

    Simone poleciła nam restaurację La Capitale obok naszego hotelu prowadzona przez jej przyjaciółkę Aleksandrę . Jedzenie pyszne i nie drogie.

Po nocnych spacerach rano (rano jest to pojęcie względne gdyż pojechałam na wkację ze śpiochem) uratowało mojego towarzysza mocne, podwójne espresso, jaką dostał w hotelu na śniadanie. I oczywiście ruszyliśmy dalej zwiedzać miasto. Tym razem zaczeliśmy od Watykanu. Wybrałliśmy metro (taksówka chyba by nas zrujnowała:) ), którym dojechałam do stacji Ottavio. Stamtąd już niedaleko. Zaczeliśmy od zwiedzania muzeum watykańskiego (może nie tak od razu czekaliśmy w kolejce około godziny) , kolejno udaliśmy się na Plac Świętego Piotra, który w rzeczywistości jest dużo mniejszy, niż „kolos”, którego do tej pory oglądamy podczas różnego rodzaju transmisji z Watykanu. Niestety musieliśmy trochę postać w kolejce do wejścia do Bazyliki św. Piotra (około 1,5 godziny jestesmy na wkacjach mamy czas;)) , którą po prostu musieliśmy zobaczyć.





a teraz gdzie idziemy ...?


 Na zakończenie postanowiliśmy zobaczyć jeszcze Zamek Świętego Anioła.
                      
         Zamek z pewnością zrobi wrażenie na każdym miłośniku średniowiecznych fortyfikacji :)




Ostatni dzień w Rzymie... Zostawiliśmy nasze bagaże w hotelu i ruszyliśmy na Piazza Navona. Jest to imponujący plac miejski w Rzymie, bardzo barwny i chyba najładniejszy w Rzymie.


                                                  W każdy razie mają tu najlepsze lody :) 

Po kawie i odpoczynku na Piazza Navona udajemy się do Fontanna di Trevi, najbardziej znanej i romantycznej fontanny w Rzymie.


                   Zdecydowanie  lepsze wrażenie robi ona w nocy. (ale to moje skromne zdanie:) )
 
Oczywiście powiedzieliśmy życzenie, wrzucając jednocentówkę do Fontanny di Trevi i teraz jestem pewna, że do Rzymu wrócimy. Spacerkiem udajemy sie zwiedzić Panteon a potem na schody Hiszpańskie!


Niestety przyszedł czas powrotu i zapakowania wszystkich rzeczy.

Z  lotniska Campino, wystarczyły już 2 godziny w samolocie i byliśmy z powrotem w Polsce.
Czy wszystkie drogi prowadzą do Rzymu? Mam taką nadzieję, bo nie wyobrażam sobie że do Rzymu za jakiś czas nie wrócić…A póki co, arrivederci Roma!


Pozdrawiam,
Justyna



piątek, 27 września 2013


Wyśniona Podróż Poślubna – Malediwy

Typ wycieczki: wyjazd zorganizowany, wypoczynkowy
Organizator: Jahn Reisen
Zakwaterowanie: Meeru Island Resort & Spa Maldives ****
Termin: wrzesień 2012



Malediwy nazywane są rajem na ziemi. Jest to idealne miejsce na podróż poślubną, młodym parom uchyla się tu nieba. Czarująca sceneria, niecodzienna egzotyka i przede wszystkim całkowita intymność to wszystko składa się na wymarzony i cudowny wypoczynek po ślubnych emocjach i zawirowaniach.


Chciałabym przybliżyć Wam moimi wspomnieniami wyspę Meeru, na której usytuowany jest hotel, w którym spędziliśmy cudowne wakacje oraz same Malediwy jako destynację, której warto zakosztować. W mojej relacji starałam się zawrzeć możliwie najwięcej informacji i szczegółów, które mogą pomóc osobom planującym odwiedzić Malediwy lub resort Meeru Island.  Ze swojej strony zdecydowanie polecam!


Podróż
Wyczerpująca... Nasz lot rozpoczął się w Monachium, na lotnisku, które robi ogromne wrażenie zarówno pod względem wielkości jak i hiper nowoczesnej architektury. Z początku budzi przerażenie – jak my się tu odnajdziemy, jednak po krótkim rozpoznaniu terenu dochodzimy do wniosku, że nie sposób się tu zgubić – co krok rozstawione są informacyjne komputerki, które „jak dla debili” pokazują jak i gdzie trafić. Przesiadka przypadła nam w Omanie, w mieście Muscat. Linie Oman Airlines, zrobiły na nas duże wrażenie: nieskończona ilość gier wszelkiego rodzaju, mnóstwo filmów oraz indywidualny panel sterujący wraz z mini konsolą do gier, do tego eleganckie menu informujące jakie dania mamy do wyboru na kolację oraz zestaw podróżnika zawierający szczoteczkę do zębów, pastę, skarpety, zatyczki do uszu i opaskę na oczy.
Po ok. 3 godzinach oczekiwania na drugi lot, wyruszyliśmy na Malediwy. Niestety już nie tak eleganckim samolotem, choć tymi samymi liniami udaliśmy się wprost nad wody Oceanu Indyjskiego. Ku naszemu zaskoczeniu większość pasażerów wybierających się na te wyspy to młode pary, najprawdopodobniej tak jak my odbywające podróż poślubną. Lot był spokojny, poza kilkoma turbulencjami już nad samymi wyspami, jednak nie zwracaliśmy na nie szczególnej uwagi, gdyż pochłonięci byliśmy widokiem pierwszych wysepek pojawiających się na horyzoncie.


Na lotnisku w Male czekała na nas oprócz okrutnego skwaru (31 st.C.) rezydentka naszego organizatora, która poprowadziła nas do okienka, gdzie mieliśmy zasięgnąć dalszych informacji. Tam dostaliśmy broszurę informacyjną, po czym skierowano nas do jeszcze następnego okienka, gdzie dopiero dowiedzieliśmy się, że będziemy musieli jeszcze około godziny poczekać na naszą łódkę. Tak też zrobiliśmy, dzięki temu mieliśmy czas na zorganizowanie sobie jednodolarówek, które miały posłużyć nam jako napiwki dla wszelkich pomocnych ludzi na wyspach. Jest to istotna kwestia, o której nie pomyśleliśmy przed wyjazdem. 


Podróż łódeczką minęła szybko i mimo wcześniejszych obaw (mam często dającą o sobie znać chorobę morską) bezproblemowo. Mogliśmy podziwiać nasz Nord Atol oraz hotelowe wysepki z poziomu morza. Były również wyspy zabudowane budynkami ewidentnie gospodarczymi oraz zamieszkałe przez tutejszą ludność. Niestety woda im bliżej lotniska tym bardziej brudna, śmieci pływają po powierzchni w ogromnych ilościach, a przecież tak łatwo byłoby je usunąć...


Meeru Island
Gdy dotarliśmy na miejsce zrozumieliśmy, że chyba właśnie wkraczamy do raju i spełniają się nasze wszystkie młodzieńcze marzenia. Palmy, przeróżnie powyginane w różne strony pięknie prezentowały się już z daleka, a im bliżej brzegu tym bardziej widoczny był biały piaseczek jak z filmów, przesypujący się między palcami niczym pył. 


Przywitano nas mokrymi ręczniczkami oraz welcome drinkiem i zasiedliśmy do wypełniania form kwaterunkowych. Wszystko poszło szybko i sprawnie, ani się nie obejrzeliśmy, a już wieziono nas elektrycznie napędzanym samochodzikiem po mini buszu do naszego pokoju.
Wyposażenie „water willi”, w której zostaliśmy zakwaterowani jest bardzo komfortowe: wielka sypialnia z ogromnym łóżkiem oraz kącikiem wypoczynkowym, wyjście na taras z widokiem na niekończący się ocean, stolikiem z krzesłami oraz dwoma leżakami do opalania. 



Po chwili odkryliśmy garderobę z mini kącikiem kuchennym, a nawet ekspresem do kawy oraz łazienkę z wielkimi przesuwanymi drzwiami na drugi taras z jacuzzi i bezpośrednim wejściem do wody. Na dobry początek poczęstowaliśmy się piwkiem z Mini baru (niestety nie wszystko co tam znaleźliśmy łapie się na nasz pakiet all inclusive plus). Po kilku chwilach zaczął kropić deszcz, coraz to mocniej i mocniej. Mogłoby się wydawać, że słabo tak pierwszy dzień i bez pogody, ale okazało się to wspaniałym przeżyciem, krople uderzające o taflę oceanu i lekko zacinające do naszego cieplutkiego jacuzzi - to było przemiłe. 


Przed kolacją udało nam się jeszcze zaobserwować rekiny koralowe krążące pomiędzy palami, pod pokojami oraz kraby wspinające się w naszą stronę. Niektóre z rekinów były naprawdę okazałe i budziły niepokój, mimo iż są one podobno całkowicie niegroźne.




Pogoda
Pogoda na Malediwach jest bardzo zmienna, raz słońce grzeje niemiłosiernie, to za chwilę zrywa się wiatr i nadchodzą ciemne chmury, i tak w kółko.



Jednego wieczoru zerwała się taka wichura, że "widziałam już" jak fale zalewają tę naszą małą wysepkę. Brzydka pogoda jednak zawsze przechodziła dość szybko i była kojącym przerywnikiem pomiędzy ogromnymi dawkami promieni słonecznych jakimi byliśmy obdarowywani.


Poruszanie się po wyspie
Okazało się, iż w naszej recepcji północnej (każda część wyspy posiadała swoją całodobowo czynną recepcję) możemy poprosić o przywołanie golf car'a, aby dojechać gdzie tylko zapragniemy, to było „coś” podczas ulewnych deszczy.

Rodzaje zakwaterowania
Podglądaliśmy inne apartamenty i doszliśmy do wniosku, że mają tu 5 rożnych rodzajów zakwaterowania: standard garden rooms, beach villas, beach jacuzzi villas, water villas i jacuzzi water villas.



Najbardziej spektakularne są apartamenty Honeymoon suit, do których dostać się można jedynie drogą morską pokonywaną łódką „dla dwojga”.


Posiłki
Jedzonko w Meeru jest wyśmienite, różnorodne i jest go mnóstwo. Z posiłków wychodziliśmy totalnie objedzeni, bo nie mogliśmy odmówić sobie tych wszystkich pyszności. Bywały kolacje tematyczne np owoce morze, kuchnia włoska. Jedynym mankamentem była pora śniadaniowa. Restauracja zamykana była już o 9.30 - nieludzka pora.

Wieczory na wyspie
Pewnego wieczoru zaplanowaliśmy spacer do Dhoni Bar, gdzie miała być muzyka na żywo, jednak po kolacji skusiła nas szisza w barze Uruthu (niestety jest ona dodatkowo płatna 10$) i tam zostaliśmy do nocy. 


Atmosfera była niesamowita, siedzieliśmy nad samym Oceanem, słychać było szum fal rozbijających się o nasz atol, a romantyczności temu wszystkiemu dodawały przyciemnione lampki rozstawione wokół nas. I tak cały wieczór rozkoszowaliśmy się sziszą, herbatą, soczkiem i tą boską atmosferą.


Wracając do pokoju wieczorami zawsze napotykaliśmy czaplę, dla której była to pora ucztowania. Spędziliśmy sporo czasu na próbach uchwycenia na fotografii jej polowań.


Wieczorami raczej nie zbacza się z drewnianych pomostów, gdyż na plaży szaleją kraby w ilościach niezliczonych.


Snorkeling
W Polsce zaopatrzyliśmy się w maski i płetwy (na całe nasze szczęście, gdyż tu kosztują one majątek) i teraz mieliśmy okazję z nich skorzystać. Niestety okazało się, że często deszcz i wiatry wzburzały dno i prawie, że nic nie było widać. Doszliśmy do wniosku, że najlepsza pora do oglądania podwodnego świata to przedpołudnie i godziny poranne, wtedy też najwięcej ludzi dryfuje po okolicznych wodach.


Baseny, leżaczki i inne smaczki
Na wyspie jest mnóstwo tzw "smaczków". W różnych zakątkach znaleźć można ukryte huśtawki, hamaki czy inne miejsca, idealne do wypoczynku we dwoje.


Na wyspie są dwa duże baseny i jeden mały basenik dla dzieci. Podczas naszego pobytu niestety jeden z basenów był w remoncie. Jednak cudowna plaża w pełni to rekompensowała.


Na terenie resortu porozstawiane są stylowe baniaczki z wodą. Stają się one zbawienne podczas upalnych dni, kiedy ciężko jest przejść gołą stopą po pomostach.


Leżaków na wyspie jest aż nadto, nie trzeba obawiać się o poranną walkę o nie i zajmowanie ich ręcznikami o 6 nad ranem...


Na wsypie organizowane są spacery z przewodnikiem, który opowiada o okolicznej florze.


Masaże
Nadszedł czas na wyczekiwany przez nas „miesięcznicowy” masaż. Wybraliśmy rytuał o nazwie Sense of Touch dla dwojga. Składał się on z relaksującej kąpieli dla stóp oraz godzinnego masażu – połączenia technik masaży Lomi Lomi, balijskiego itp. Na przywitanie podano nam słodki napój ze świeżo wyciśniętą cytryną i pałeczką zdaję się z trzciny cukrowej oraz gorące ręczniczki do twarzy i rąk nasączone olejkami kwiatowymi. Następnie przemiła masażystka zaprowadziła nas do naszej chatki na wodzie, gdzie na tarasie czekały dwa krzesła i miski z wodą, w których pływały świeże kwiaty. Kazano nam usiąść, zamoczyć stopy i oddaliśmy się błogim chwilom. Po rytuale mycia stóp i lekkim peelingu, mieliśmy się rozebrać i położyć na łóżkach do masażu. 


Przez szybę w podłodze obserwowaliśmy podwodny świat i jednocześnie rozkoszowaliśmy się doskonałym masażem jaki zrobiły nam cudowne i mimo pozorów, silne masażystki. Masaż kończył się i zaczynał cichym uderzeniem w dzwoneczek, a za każdą zmianą zapachu olejku do masażu był nam on podstawiony do powąchania. Po masażu poczęstowano nas ostrą imbirową herbatką i wpisaliśmy się do księgi gości, która wypełniona była wpisami pełnymi zachwytu i pozytywnych emocji.


Animacje hotelowe
Codziennie wieczorem w restauracji i kawiarni hotelowej przeprowadzane były animacje dla gości. Jedną z takich atrakcji był wieczór nurków. Wyświetlono film podwodnego świata wokół Meeru Island oraz przedstawiono ofertę tutejszej szkoły nurkowej. Nie było to specjalnie fascynujące, ale mojego męża - nurka całkiem zainteresowało. Wg mojej opinii najatrakcyjniejszy był wyścig krabów organizowany w Kakuni Bar. Każdy mógł za dolara wykupić los dla swojego pokoju. Wylosowane osoby dostawały swojego kraba i brały udział w wyścigu. Wypuszczano kraby na środku koła, a wygrywał ten który jako pierwszy z niego wyszedł. O dziwo kraby sprawiały wrażenie jakby rzeczywiście wiedziały, że ich zadaniem jest wyjść poza koło, a nie np. kręcić się w kółko w środku. Zastanawiające...


Pokój gier
W budynku Kukuni znajduje się pokój gier. Znajduje się tam stół bilardowy, lotki, szachy, warcaby i inne gry. Pomieszczenie jest mocno klimatyzowane, wchodzi się bez butów i całe jest przeszklone tak, że doskonale widać co dzieje się na zewnątrz oraz w barze obok.

Kajaki
Postanowiliśmy skorzystać z możliwości wypożyczenia kajaka. Okazało się niestety, że darmową mamy jedynie godzinę kajakowania dziennie więc musieliśmy się streszczać. Podpłynęliśmy do końca atolu, miejsca gdzie załamywały się dość duże fale. Tam obserwowaliśmy pięknego ptaka, najprawdopodobniej czaplę. Chwilę delektowaliśmy się widokiem oceanu i już musieliśmy zawracać, żeby nie załapać się na drugą godzinę płatną już 15$ (!). Po drodze jeszcze chcieliśmy sprawdzić jak szybko nurt zabierze nas razem z kajakiem – baaaardzo szybko. Prądy tu są bardzo mocne i często ciężko nawet ustać w wodzie.


Golf
Chcieliśmy spędzić dzień aktywnie, więc zaraz po śniadaniu poszliśmy na golfa. Mieliśmy w gratisie pół godzinną lekcję golfa, okazało się jednak iż instruktor wyjechał i wróci... za 10 dni. Godnie jednak zastąpił go młody Malediwczyk (najprawdopodobniej instruktor badmintona) i przyuczył nas jak trzyma się kij, jak uderzać itp. Graliśmy w Range golfa co oznacza, że staliśmy w jednym miejscu i każdy miał 100 piłeczek aby wyrzucić w przestrzeń. Na polu były oznaczenia odległości, a nawet jakieś dołki, ale dokładnych zasad tej gry niestety nie udało nam się ustalić, tak więc mi dość szybko się ta zabawa znudziła. Potem chwilę pograliśmy na mini (dosłownie mini max 2mx8m) poletku z dołkami, co też było po prostu nudne. Duże pole golfowe jest niestety dodatkowo płatne, ale może to i lepiej, bo miałam już tego sportu dosyć.

Restauracje a'la carte
Na krańcu wyspy znajduje się restauracja a'la carte AsianWok. Zmierzają do niej natrafiliśmy na „ołtarzyk” do udzielania ślubów w terenie. 


W restauracji usiedliśmy na podłodze na samym rogu knajpki i rozpostarł się przed nami cudowny widok turkusowej laguny, od którego nie mogliśmy oderwać oczu.


Śluby
Podczas spaceru zaczęły nas dobiegać odgłosy bębnów i śpiewy. Po chwili okazało się, że napotkaliśmy orszak ślubny. Para młoda - jak w katolickim kościele: biała suknia i garnitur, tyle że bez marynarki, a do tego ludowo ubrane, śpiewające malediwskie kobiety sypiące im kwiaty pod nogi oraz Malediwczycy wystukujący melodie na bębnach. 


Miły widok, aczkolwiek zgodnie stwierdziliśmy, że takie atrakcje nie są dla nas:)


Sunset Punch Cruise
Pewnego popołudnia czekał nas Sunset Punch Cruise, który dostaliśmy gratis w pakiecie all inclusive. Okazał się on świetną przygodą. 


Poza przepięknym zachodem słońca nad oceanem, atrakcją były delfiny sprawiające wrażenie jakby czekały na nas na środku laguny, żeby się chwilkę pobawić. 


Nasza łódka zataczając kręgi wytwarzała fale, które przysparzały delfinom tyle radości, że aż nie do wiary. Skakały one wokół naszej łódki, goniły ją, a nawet popisywały się sztuczkami takimi jak salta czy wyskoki z obrotem. Lepiej niż w delfinarium!


Wycieczki fakultatywne

- Wyprawa „Robinson Crusoe”
Z wytęsknieniem czekaliśmy na dzień, w którym zaplanowaną mieliśmy wycieczkę pt. Robinson Crusoe – czyli pobyt na wysepce tylko we dwoje. Przyjemność droga, bo kosztowała nas 190$ za parę, ale brzmiało wyśmienicie. Dzień przed wyprawą dostaliśmy liścik, w którym poinformowano nas, że mamy stawić się o 8.55 w recepcji głównej skąd wyruszamy na wysepkę. Zawieziono nas tam małą motoróweczką z całym sprzętem (leżaki, parasol i śniadanio-lunch), trwało to jakieś 20 minut i dopłynęliśmy do celu. Naszym oczom ukazała się malutka piaszczysta plaża na środku oceanu - niesamowite. Siedziało na niej całe stado ptaków, na szczęście szybko się nas przestraszyły i zmieniły miejsce zgromadzenia. Panowie z obsługi bardzo szybko i sprawnie rozstawili nasz sprzęcik i popłynęli z powrotem na wyspę zostawiając nas samych sobie jedynie z telefonem komórkowym, który pożyczono nam w razie gdybyśmy potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Początek był iście rajski, zjedliśmy śniadanko popijając kawką i herbatką i zaczęliśmy korzystać z uroków naszej małej, prywatnej wysepki. Nieopodal widać było inną większą już o wiele wyspę, kilka łodzi oraz zakończenie atolu – miejsce gdzie załamują się fale. Cieszyliśmy się cudowną ciszą, skaczącymi wokół nas małymi rybkami, nie przeszkadzały nam nawet spore ilości krabów zamieszkujących tę mini wysepkę. 


Po niecałej godzinie naszym oczom ukazała się motorówka ewidentnie zmierzająca w naszą stronę. Przed wykupieniem wycieczki zostaliśmy poinformowani o możliwości napotkania podczas naszego 2,5h pobytu innych turystów. Miały być to łodzie z turystami cumujące nieopodal nas na max 30 minut na krótki snorkeling, czy też cyknięcie kilku fot. Motorówka przybiła do brzegu naszej wysepki i wysypali się z niej niczym mrówki Japończycy ze swoimi nieodzownymi gadżetami – aparatami i zaczęli robić nam zdjęcia lub też zdjęcia na naszym tle. Było ich okołu 15! Po chwili zaczęli wyciągać sprzęt snorkelingowy i rozłazić się po całej wyspie. Tak właśnie zakończył się nasz romantyczny pobyt na niezamieszkałej wyspie niczym Robinson Crusoe. Japończycy opuścili wsypę równo z nami. Jedyną zaletą tego, że przy nas przycumowali było to, że pokazali nam w którym miejscu jest najładniejsza rafa i dodali odrobinę odwagi aby oddalić się bardziej od wyspy. Gdybyśmy byli sami we dwoje na pewno nie wypuścilibyśmy się tak daleko. Rafa trzeba przyznać była piękna, barwna i z mnóstwem rożnego rodzaju rybek. Niestety nasz aparat podwodny odmówił robienia zdjęć, więc widoki te zostaną jedynie w naszej pamięci. Ok. godziny 12, nie do końca zadowoleni, wróciliśmy na wyspę Meeru. Poskarżyliśmy się na Japończyków chłopakom z obsługi, ale ci zbyto się nie przejęli, widocznie dość częste to zjawisko... Wracając udało nam się jeszcze zobaczyć żółwia, który przepływał pod naszą łódką.

- Snorkeling
W recepcji zapisać można się na poranny lub popołudniowy snorkeling (pływanie z maską i płetwami) w okolicy pobliskiej rafy koralowej (w cenie 6$ za osobę). Motoróweczka zabiera chętnych gości kilkaset metrów od wyspy i tam cumuje na ok 2h. Rafa jest naprawdę cudowna, a ryby przeróżne. Bardzo prawdopodobne jest również zobaczenie żółwia. Polecam:)


- Nurkowanie
Na wyspie działa szkoła nurkowa Ocean's Pro. Marcin ma certyfikat upewniający go do zejścia 20m w dół, jednak nurkował ostatni raz dość dawno i nie mógł się zdecydować czy od razu porywać się na rafę czy najpierw wziąć lekcję przypominającą. Kłopot polega na tym, że ceny nurkowań i takich lekcji są naprawdę wysokie! Za Tune-up diving (lekcją przypominająca) liczą sobie 87$. Jedno nurkowanie to koszt 50$ plus do tego sprzęt 17$ i opłata za łódkę 20$. Zdecydował się na nurkowanie bez lekcji wstępnej. Wybrał on miejsce nurkowe o nazwie One Palm – z opisu wynikało, że spotkać można tam żółwie, manty, a może nawet rekiny. Marcin wrócił bardzo zadowolony z wyprawy. Wypożyczył on aparat podwodny (koszt ok. 30$), nasz niestety się rozszczelnił, a ja chciałam zobaczyć chociaż namiastkę tego czego można doświadczyć pod wodą. Były to przede wszystkim manty – ryby przypominające nietoperze z rozłożonymi skrzydłami, tyle że wielkości dorosłego człowieka. 


Znaleźli również mureny, które to znowu mimo pozorów są bardzo małe i trzeba uważnie ich wypatrywać, a także w oddali - rekina. Poza tym całe ławice kolorowych rybek, żółwie i inne bardziej typowe dla tych rejonów stworzonka.

- Wycieczka do Male
Jedną z możliwych wycieczek fakultatywnych jest wycieczka z przewodnikiem do stolicy - miasta Male. Miasto to jest bardzo małe, spokojnie da się je zwiedzić w ciągu 4 godzin.



Setki skuterów, rybacy ze swoimi zdobyczami i cudownym meczet cały wybudowany z koralu. Wycieczka ta pozwala choć na chwilę wyrwać się z turystycznego raju i zobaczyć prawdziwe malediwskie życie.



-„Chwilowa wyprowadzka”
Pewnego dnia w recepcji zauważyłam ciekawą ofertę, z której zdecydowaliśmy się skorzystać. Jest to jedna noc na jachcie połączona z połowem ryb, snorkelingiem i odwiedzeniem innej wyspy – całkowicie gratis. Zapytałam oczywiście recepcjonisty jaki interes mają oni wysyłając nas na taką wycieczkę, zwłaszcza że gdy skorzystamy dadzą nam jeszcze dodatkowo 160$ do wykorzystania w restauracji AsianWok – jest to już dość podejrzane. Okazało się, iż są oni „overbooked” jak to określił recepcjonista i zwyczajnie potrzebują wolnych pokoi. Jest to nie pierwszy raz gdy z taką ofertą się tu spotkaliśmy. Dostawaliśmy już informacje o możliwości pobytu w innym hotelu na 4 dni czy też podobnym rejsie na 3 dni. Rejs okazał się najlepszą przygoda jaka spotkała nas na wyspie! Pierwszego dnia dopłynęliśmy do niezamieszkałej wyspy, wokół której pływaliśmy z maskami, a rafa tam była najlepsza. 


Następnie lunch na plaży, turniej w piłkę nożną, a wieczorem połów ryb na tradycyjna linkę i romantyczna kolacja. 



Cały dzień bawiliśmy się wyśmienicie, a to za sprawą naszego opiekuna, która świetnie animował całą naszą grupę.


Następnego dnia budziki nastawione mieliśmy ambitnie na godzinę 6, aby wstać i obudzić naszego „szefa” na poranny snorkeling. Na pokładzie go nie było widać, więc pozwoliliśmy sobie na następną drzemkę, ja już zwątpiłam w to że zmobilizujemy się jeszcze i wskoczymy tak rano do wody, ale po 6.30 do drzwi zapukał Sam i nie mieliśmy już wyboru. Na stole czekała na nas kawka, którą szybko wypiliśmy i wskoczyliśmy do mocno rześkiej z rana wody. Od naszej łajby wpław dopłynęliśmy do rafy wokół wyspy i zaczęliśmy zabawę. Spędziliśmy w wodzie prawie 2 godziny, udało nam się opłynąć niemal całą wyspę dookoła. To było niesamowite doświadczenie, już na samym początku napotkaliśmy na trzy rekiny które z rana podpłynęły do rafy w poszukiwaniu pożywienia. Mimo iż wiemy, że rekiny koralowe nie są groźne dla człowieka, wzbudzają one każdorazowo respekt i powodują niezły skok adrenaliny. Najmocniej przestraszył mnie jednak czwarty okaz, którego zobaczyłam tylko ja, nietypowo bo po lewej stronie, tzn od strony rafy, a nie głębi. Był on naprawdę blisko mnie i był wyjątkowo ogromny. Zobaczyłam go odwracając głowę w jego stronę i nim zdążyłam ocknąć się z osłupienia żeby pokazać go towarzyszom, on również mnie zauważył i czmychnął czym prędzej w drugą stronę. Serce waliło mi naprawdę mocno przez następne kilkanaście minut. Poza rekinami spotkaliśmy żółwia, niestety z oddali, homara wystającego spod skał, mi udało się namierzyć śliczną czerwoną Lion Fish – jest to ryba niebezpieczna dla człowieka, gdy stara się ją dotknąć potrafi ona jadowicie ukąsić. Były również meduzy, rozgwiazdy, jeżowce, ławica wielkich tuńczyków i mnóstwo innych kolorowych ryb, których nazw nie jestem w stanie spamiętać. Ten poranny snorkeling był zdecydowanie jednym z najlepszych doświadczeń na naszym wyjeździe.


Gdy dotarliśmy z powrotem na łódkę rozpoczęło się śniadanie, a Szef zaczął wszystkim opowiadać o naszym porannym pływaniu. Z początku nikt nie chciał wierzyć, ani w to że udało nam się wstać, ani w to że pływaliśmy z rekinami. Po śniadaniu poszliśmy chwilę się przespać i za chwilę obudził nas gong, oznajmiający iż dopłynęliśmy do następnej rafy koralowej czyli miejsca naszego ostatniego snorkelingu. Tym razem podpłynęliśmy do rafy na mniejszej motorówce i z niej wskakiwaliśmy do wody. Tym razem odważyli się prawie wszyscy, więc była nas całkiem spora grupa, co wcale nie ułatwiało obserwacji podwodnego świata, co chwila ktoś robił zamęt w wodzie, przepływał obok robiąc bąbelki itp. Myślę, że optymalna grupa do fajnego snorkelingu to 5 osób, nie więcej. Tym razem udało nam się zobaczyć, aż trzy żółwie i to bardzo odważne, nie bały się nas one tak jak poprzednie, można było podpłynąć naprawdę blisko nich na około metr, a nawet jeden dał się dotknąć odważnej Rosjance - wcześniej próbował ją atakować, co o dziwo wcale nie zniechęciło dziewczyny. Widzieliśmy również ze dwa rekiny, tym razem mniejszych rozmiarów i standardowo całą masę innych ryb i roślin morskich. Po tym snorkelingu podano nam lunch i nim się obejrzeliśmy, a już byliśmy z powrotem na naszej wyspie Meeru. Bez żadnych nieprzyjemności i zbędnego oczekiwania dostaliśmy nowe pokoje i mogliśmy się do nich udać. Oczywiście wszyscy gorąco podziękowali naszemu przewodnikowi, który był wprost niesamowity, bez niego ta wyprawa na pewno wyglądałaby zupełnie inaczej. Rzadko ma się okazję spotkać ludzi tak oddanych swojej pracy, czerpiących z niej przyjemność i z tak pozytywnym i otwartym nastawieniem do ludzi jak Sam. Każdy dał również drobny napiwek dla załogi, tak jak zasugerował nam to Sam, my daliśmy 15$, trudno mi powiedzieć czy jest to odpowiednia kwota, gdyż podzielić musiało się tym 5 członków załogi. Pokój do którego się przenieśliśmy (o numerze 718) znajdował się, tak jak poprzedni, na północnej części wyspy, jest niestety o wiele bardziej zniszczony aniżeli poprzedni. Szczególnie jacuzzi, które jest całe popękane i jakby brudne, poza tym starszej generacji z mniejsza ilością bąblorobów:) Pokój znajduje się po drugiej stronie pomostu, co oznacza cudowny widok na zachód słońca.


Na koniec
Chciałabym wszystkim serdecznie polecić wyjazd na Malediwy oraz pobyt w resorcie Meeru Island. 

Jeżeli mielibyście jakieś dodatkowe pytania – zapraszam do kontaktu:
d.wyluda@blisspodroze.pl
Chętnie podzielę się wszystkimi szczegółowymi informacjami dotyczącymi tej podróży.

Jeżeli kogoś z Was zachęciłam do odbycia takiej podróży również zachęcam do kontaktu, a przygotujemy korzystną ofertę na wymarzoną wycieczkę!


Pozdrawiam,
Dagmara






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...